po co łamać szyfrowanie czatu, emaili, skoro można mieć wejście na urządzenie końcowe (komp/telefon)
Po co prosić człowieka o podjęcie współpracy, skoro można mu podrzucić komrpomaty pedofilskie i zniszczyć życie tak, że on sam poprosi o współpracę i będzie twoim psem?
Sugeruję zmienić perspektywę, bo u nas we wschodniej jewropie jest chyba taka właśnie… smutnawa
a teraz do czego konkretnie nawiązujesz? Bo nie załapałam, w zasadzie całościowo. Chodzi Ci o relacje dziecko-rodzic, dziecko-służby, rodzic-służby? Mi chodziło bardziej zastanawia to, na jakiej zasadzie rodzic miałby prawo do odszyfrowania rozmów. Jedyna opcja, jaką widzę, to albo całkowita kontrola nad telefonem (budzi pytanie o prywatność - ok, kiedyś wprawdzie opiekun mógł pod nieobecność dziecka wejść do pokoju i przeczytać jego pamiętnik czy listy, ale w cyfrowym świecie to już bardziej rodzicielski panoptikon), albo rzeczywiście tak jaki niżej pfm wspomniał - ale obecne komunikatory nie są do tego dostosowane. No i dochodzi kwestia prawa dziecka do prywatności. Analogicznie - czy rodzic ma prawo czytać listy dziecka, jego pamiętnik, jeśli podejrzewa, że coś jest nie tak? Budując zaufanie i rozmawiając ma szanse, że dziecko samo mu powie. Jeśli rodzic straci zaufanie dziecka czytając listy czy szpiegując telefon - jest większa szansa że dziecko, nie mając wsparcia w domu, padnie ofiarą groomingu. Pomijając już masę innych rzeczy z dziedziny “nastolatki i współczesne technologie”
Przepraszam, masz rację nie załapałem, że chodzi tylko o dzieci i pospieszyłem się z komentarzem. Mój wpis oczywiście dotyczył czegoś innego.
Natomiast bazując na infie od znajomych oraz patrząc po różnych przypadkach problemów psychologicznych wśród nastolatków… i rozmawiając ze znajomymi psychologami jestem za pełną kontrolą dziecka do pełnoletności. Tj. są różne modele… ale dziecko bardzo często jest puszczone samopas w internet bez żadnych kontroli. Litości z podstawowymi filtrami czy higieną cyfrową. Więc ja uważam, że rodzic powinien mieć dostęp do wszystkiego dopóki odpowiada za dziecko. Oczywiście pytanie czy z tego skorzysta. To już kwestia indywidualna.
Patrząc na znajomych są modele amiszowate (zero komórek), bezstresowe (wszystko można)…
finał jest smutnawy bo znam przypadki nastolatków co trafiają do psychiatryka, tną się, a próby samobójcze to jakaś plaga.
Nastolatek czujący się we własnej rodzinie jak w państwie totalitarnym do dnia 18ych urodzin tym bardziej będzie mieć problemy natury psychologicznej.
A co do rodziców rozmawiających z dziećmi:
https://brpd.gov.pl/2021/10/25/wyniki-badan-naukowych-w-polskiej-rodzinie-jest-milosc-ale-brakuje-czasu/
Osobna kwestia to rozumienie zagrożeń płynących z cyfryzacji i tu jest nieco gorzej, ale akurat w kwestii groomingu nie widzę różnicy między współczesnym “nie wiadomo, czy pisze na czacie z rówieśnikiem” a obecnym 30 lat temu “nie wiadomo, czy pisze listy do rówieśnika”. Rodzice są świadomi niebezpieczeństwa, brakuje wiedzy, jak na nie reagować. U wszystkich (rodzice, nauczyciele itp.) w zasadzie. I to nad tym należy pracować. Jeśli są warsztaty dla młodzieży - to słabe, warsztatów dla dorosłych w zasadzie nie widziałam. I raz napatoczył mi się wywiad z jakimś człowiekiem z NASK - który może zna się na socjologii czy badaniach, ale na pewno nie był pedagogiem czy psychologiem. Tutaj potrzebna jest współpraca specjalistów z różnych dziedzin, a w wielu wypadkach dominuje, w najlepszym razie, myślenie życzeniowe i wchodzenie w kompetencje ludzi, z którymi powinno się po prostu podjąć współpracę i wspólnie rozwiązywać problem. Informatyk nie musi znać się na psychologii, pedagog na informatyce.
Zacznijmy od tego ze na wzor francuski w polskich szkolach powinien byc zakaz uzywania telefonow komorkowych i urzadzen elektronicznych z esim jak np. Zegarki. Mam znajomych co pracują na wszystkich etapach edukacji i telefony sa przyczyna braku koncentracji ale tez wielu patologii.
Rodzice w podstawówce sami wciskaja dzieciom komorki zeby miec nadzor i wiedziec co sie dzieje w szkole. Prowadzi to do absurdalnych sytuacji gdzie dziecko potrafi zadzwonic do rodzica ze skarga na nauczyciela przy nauczycielu… To nie sa odosobnione przypadki.
Pornografia w szkole to juz plaga u dzieci od najmniejszych klas podstawowki i problemem sa nie komorki ale brak wychowania seksualnego i debilizm rodzicow.
Polska szkola i w ogole te kolejne pkkolenia to tykajaca bomba…
Wręcz przeciwnie. Też znam wielu nauczycieli, uczniów i rodziców. Gdyby nauczyciele zachowywali się kompetentnie, nie byłoby takich sytuacji, jak opowiadasz. To dzwonienie do rodzica to trochę jak dzwonienie do prawnika widząc, że policjant chce ci pałą przyłożyć. Może delikwenta otrzeźwić.
Zauważ, że takie zachowania (dzwonienie do rodzica ze skargą) mają miejsce w przypadku tylko niektórych nauczycieli. Nie bez powodu. Podobnie jak jacyś rodzice stracą cierpliwość i zamiast szukać dla dziecka nowej szkoły pozywają nauczycieli/szkołę do sądu - to sąd przyznaje rodzicom rację. Jak szkoła pozwie rodziców do sądu pierd*ląc, że dziecko jest zaniedbane, bo samo sobie szykuje ubrania, chodzi do szkoły itp. - to znów rację sąd przyznaje rodzicom. Swego czasu słyszałam prywatną wypowiedź nauczycielki jadącej po dzieciach z orzeczeniem jak właściciel plantacji po ciemnoskórych. Dość wymowne. Sprawa dotyczyła nieznanego nauczycielce dziecka - rodzice skarżyli się na brak współpracy z nauczycielką, która nie che realizować orzeczenia z poradni, za to dokumentację dziecka (wrażliwe dane medyczne) radośnie przekazuje znajomym lekarzom powołując się potem w rozmowie z rodzicem na ich zdanie, że autyzm/adhd nie istnieją. Tutaj trafiła się kompetentna dyrektorka - stanęła po stronie dziecka i rodzica. Ale to rzadkość - jak sam zauważyłeś warunki pracy nauczycieli są fatalne, więc mało kto się do tej pracy garnie i szkoły łatają byle kim. Czasami ludźmi bez podejścia, czasami zwykłymi sadystami. W myśl “zwolnię babkę, albo sama odejdzie i kogo znajdę na jej miejsce?”.
A rodzice specyficzni też bywają - i tutaj już rola szkoły, żeby sytuację unormalizować. Ale nie w formie “unormalizować tak, żeby proboszcz był zadowolony” jak to w wielu przypadkach bywa. Vide chociażby: nie organizujmy halloween, bo jedna dziewczynka uważa że w dyni siedzi szatan i trzeba uszanować mniejszość i odmienność, ale jednocześnie zorganizujmy klasową wigilię z opłatkiem i kolędami, a te 3 osoby niechodzące na religię muszą zrozumieć, że jest demokracja i większość decyduje. Tutaj realnym problemem będzie nie rodzic wkręcający dzieciakowi, że dynia ma magiczne moce, a nauczyciel, który fobie rodzica narzuca całej klasie.
Telefony z dostępem do internetu zdecydowanie powinny być używane na lekcjach i to w celach dydaktycznych - właśnie po to, by zdobywać ważne kompetencje, wiedzieć, jak szukać informacji, jak rozpoznać dezinformację, ale też jak działają algorytmy uzależniające, jak dbać o higienę cyfrową itp. W przeciwieństwie do karteczek pisanych przez uczniów na lekcjach w czasach, w których my byliśmy w szkole - telefon z internetem na w sobie całą encyklopedię. Plus zostaje cała masa rzeczy pozaszkolnych - “idź dzisiaj do sąsiadki, bo muszę zostać dużej w pracy; mamo, czy mogę pójść do kolegi w odwiedziny; tato, przetrzymali nas w szkole dłużej, więc wrócę wieczorem”. Czy chociażby omawiane gdzieś wywalenie 8letniego dziecka z pociągu za mało wyraźną pieczątkę na legitymacji - dziecko może odczytać nazwę stacji i powiedzieć rodzicom, gdzie jest.
Odnośnie wychowania seksualnego - owszem, to w szkole czarnkowej duży problem. Ale też nie demonizowałabym. To naturalne, że dzieci interesują się swoją seksualnością, że mogą czegoś nie wiedzieć a to, że zadają pytania czy rozmawiają na tematy, które dorosłym wydają się szokujące czy pornograficzne to akurat efekt tego, że się nie boją, bo nikt ich nie sprał na kwaśnie jabłko za zadawanie “wstydliwych” pytań. Wychowanie to proces, jeśli reakcją dorosłego będą rozmowy i tłumaczenie, a nie narzekanie na dzieci zainteresowane pornografią - to w przyszłości zaprocentuje. Bardziej bym się martwiła kolesiem w czarnej kiecce seksualizującym dzieci w imię wolności religijnej (vide “Maryja zawsze dziewica” - a wyobraź sobie, jaka by wybuchła afera, jakby historyk, zamiast prowadzić lekcję, zaczął opowiadać uczniom, że Mieszko nie był prawiczkiem i na czym to dokładnie polegało…), niż tym, że dzieci próbują rozkminić, czym jest wulwa.
@didleth
Ale z tymi telefonami na lekcjach to już przesadziłaś. Nauczyciel, używając jakichkolwiek pomocy dydatktycznych musi mieć jakąś minimalną choćby kontrolę jak uczeń z nich korzysta. A na jakiej podstawie nauczyciel miałby prawo zaglądać do PRYWATNEGO telefonu ucznia ? @cenobitz
piórnik czy plecak też są prywatne i jakoś nauczyciele dają radę
kontrolujesz zadanie. Jeśli uczeń go nie wykonał, to znaczy, że coś w tym telefonie wyklikał źle. Analogicznie przy pracy z podręcznikiem uczeń mógł patrzeć nie na tę stronę co trzeba lub bazgrać po książce notatki zamiast szukać informacji, ale to nie powód, by delegalizować używanie w szkołach podręczników (chociaż nad tym, że ważą tonę a uczniowie muszą je ze sobą taszczyć, warto się zastanowić)
@didleth@szmer.info btw wie ktoś, co to za szyfrowanie, którego służby nie złamią, ale rodzice tak? 🤔
Nawet dobre stare GnuPG by na to pozwoliło, gdyby każda wiadomość była szyfrowana kluczem adresata oraz kluczem osoby opiekuńczej.
po co łamać szyfrowanie czatu, emaili, skoro można mieć wejście na urządzenie końcowe (komp/telefon)
Po co prosić człowieka o podjęcie współpracy, skoro można mu podrzucić komrpomaty pedofilskie i zniszczyć życie tak, że on sam poprosi o współpracę i będzie twoim psem?
Sugeruję zmienić perspektywę, bo u nas we wschodniej jewropie jest chyba taka właśnie… smutnawa
a teraz do czego konkretnie nawiązujesz? Bo nie załapałam, w zasadzie całościowo. Chodzi Ci o relacje dziecko-rodzic, dziecko-służby, rodzic-służby? Mi chodziło bardziej zastanawia to, na jakiej zasadzie rodzic miałby prawo do odszyfrowania rozmów. Jedyna opcja, jaką widzę, to albo całkowita kontrola nad telefonem (budzi pytanie o prywatność - ok, kiedyś wprawdzie opiekun mógł pod nieobecność dziecka wejść do pokoju i przeczytać jego pamiętnik czy listy, ale w cyfrowym świecie to już bardziej rodzicielski panoptikon), albo rzeczywiście tak jaki niżej pfm wspomniał - ale obecne komunikatory nie są do tego dostosowane. No i dochodzi kwestia prawa dziecka do prywatności. Analogicznie - czy rodzic ma prawo czytać listy dziecka, jego pamiętnik, jeśli podejrzewa, że coś jest nie tak? Budując zaufanie i rozmawiając ma szanse, że dziecko samo mu powie. Jeśli rodzic straci zaufanie dziecka czytając listy czy szpiegując telefon - jest większa szansa że dziecko, nie mając wsparcia w domu, padnie ofiarą groomingu. Pomijając już masę innych rzeczy z dziedziny “nastolatki i współczesne technologie”
Przepraszam, masz rację nie załapałem, że chodzi tylko o dzieci i pospieszyłem się z komentarzem. Mój wpis oczywiście dotyczył czegoś innego.
Natomiast bazując na infie od znajomych oraz patrząc po różnych przypadkach problemów psychologicznych wśród nastolatków… i rozmawiając ze znajomymi psychologami jestem za pełną kontrolą dziecka do pełnoletności. Tj. są różne modele… ale dziecko bardzo często jest puszczone samopas w internet bez żadnych kontroli. Litości z podstawowymi filtrami czy higieną cyfrową. Więc ja uważam, że rodzic powinien mieć dostęp do wszystkiego dopóki odpowiada za dziecko. Oczywiście pytanie czy z tego skorzysta. To już kwestia indywidualna.
Patrząc na znajomych są modele amiszowate (zero komórek), bezstresowe (wszystko można)…
finał jest smutnawy bo znam przypadki nastolatków co trafiają do psychiatryka, tną się, a próby samobójcze to jakaś plaga.
ten procent świadomych rodziców co rozmawiają o problemach dzieci (w ogóle rozmawiają i słuchają) to jaki jest? 1%?
Nastolatek czujący się we własnej rodzinie jak w państwie totalitarnym do dnia 18ych urodzin tym bardziej będzie mieć problemy natury psychologicznej. A co do rodziców rozmawiających z dziećmi: https://brpd.gov.pl/2021/10/25/wyniki-badan-naukowych-w-polskiej-rodzinie-jest-milosc-ale-brakuje-czasu/ Osobna kwestia to rozumienie zagrożeń płynących z cyfryzacji i tu jest nieco gorzej, ale akurat w kwestii groomingu nie widzę różnicy między współczesnym “nie wiadomo, czy pisze na czacie z rówieśnikiem” a obecnym 30 lat temu “nie wiadomo, czy pisze listy do rówieśnika”. Rodzice są świadomi niebezpieczeństwa, brakuje wiedzy, jak na nie reagować. U wszystkich (rodzice, nauczyciele itp.) w zasadzie. I to nad tym należy pracować. Jeśli są warsztaty dla młodzieży - to słabe, warsztatów dla dorosłych w zasadzie nie widziałam. I raz napatoczył mi się wywiad z jakimś człowiekiem z NASK - który może zna się na socjologii czy badaniach, ale na pewno nie był pedagogiem czy psychologiem. Tutaj potrzebna jest współpraca specjalistów z różnych dziedzin, a w wielu wypadkach dominuje, w najlepszym razie, myślenie życzeniowe i wchodzenie w kompetencje ludzi, z którymi powinno się po prostu podjąć współpracę i wspólnie rozwiązywać problem. Informatyk nie musi znać się na psychologii, pedagog na informatyce.
Zacznijmy od tego ze na wzor francuski w polskich szkolach powinien byc zakaz uzywania telefonow komorkowych i urzadzen elektronicznych z esim jak np. Zegarki. Mam znajomych co pracują na wszystkich etapach edukacji i telefony sa przyczyna braku koncentracji ale tez wielu patologii. Rodzice w podstawówce sami wciskaja dzieciom komorki zeby miec nadzor i wiedziec co sie dzieje w szkole. Prowadzi to do absurdalnych sytuacji gdzie dziecko potrafi zadzwonic do rodzica ze skarga na nauczyciela przy nauczycielu… To nie sa odosobnione przypadki. Pornografia w szkole to juz plaga u dzieci od najmniejszych klas podstawowki i problemem sa nie komorki ale brak wychowania seksualnego i debilizm rodzicow. Polska szkola i w ogole te kolejne pkkolenia to tykajaca bomba…
Wręcz przeciwnie. Też znam wielu nauczycieli, uczniów i rodziców. Gdyby nauczyciele zachowywali się kompetentnie, nie byłoby takich sytuacji, jak opowiadasz. To dzwonienie do rodzica to trochę jak dzwonienie do prawnika widząc, że policjant chce ci pałą przyłożyć. Może delikwenta otrzeźwić. Zauważ, że takie zachowania (dzwonienie do rodzica ze skargą) mają miejsce w przypadku tylko niektórych nauczycieli. Nie bez powodu. Podobnie jak jacyś rodzice stracą cierpliwość i zamiast szukać dla dziecka nowej szkoły pozywają nauczycieli/szkołę do sądu - to sąd przyznaje rodzicom rację. Jak szkoła pozwie rodziców do sądu pierd*ląc, że dziecko jest zaniedbane, bo samo sobie szykuje ubrania, chodzi do szkoły itp. - to znów rację sąd przyznaje rodzicom. Swego czasu słyszałam prywatną wypowiedź nauczycielki jadącej po dzieciach z orzeczeniem jak właściciel plantacji po ciemnoskórych. Dość wymowne. Sprawa dotyczyła nieznanego nauczycielce dziecka - rodzice skarżyli się na brak współpracy z nauczycielką, która nie che realizować orzeczenia z poradni, za to dokumentację dziecka (wrażliwe dane medyczne) radośnie przekazuje znajomym lekarzom powołując się potem w rozmowie z rodzicem na ich zdanie, że autyzm/adhd nie istnieją. Tutaj trafiła się kompetentna dyrektorka - stanęła po stronie dziecka i rodzica. Ale to rzadkość - jak sam zauważyłeś warunki pracy nauczycieli są fatalne, więc mało kto się do tej pracy garnie i szkoły łatają byle kim. Czasami ludźmi bez podejścia, czasami zwykłymi sadystami. W myśl “zwolnię babkę, albo sama odejdzie i kogo znajdę na jej miejsce?”.
A rodzice specyficzni też bywają - i tutaj już rola szkoły, żeby sytuację unormalizować. Ale nie w formie “unormalizować tak, żeby proboszcz był zadowolony” jak to w wielu przypadkach bywa. Vide chociażby: nie organizujmy halloween, bo jedna dziewczynka uważa że w dyni siedzi szatan i trzeba uszanować mniejszość i odmienność, ale jednocześnie zorganizujmy klasową wigilię z opłatkiem i kolędami, a te 3 osoby niechodzące na religię muszą zrozumieć, że jest demokracja i większość decyduje. Tutaj realnym problemem będzie nie rodzic wkręcający dzieciakowi, że dynia ma magiczne moce, a nauczyciel, który fobie rodzica narzuca całej klasie.
Telefony z dostępem do internetu zdecydowanie powinny być używane na lekcjach i to w celach dydaktycznych - właśnie po to, by zdobywać ważne kompetencje, wiedzieć, jak szukać informacji, jak rozpoznać dezinformację, ale też jak działają algorytmy uzależniające, jak dbać o higienę cyfrową itp. W przeciwieństwie do karteczek pisanych przez uczniów na lekcjach w czasach, w których my byliśmy w szkole - telefon z internetem na w sobie całą encyklopedię. Plus zostaje cała masa rzeczy pozaszkolnych - “idź dzisiaj do sąsiadki, bo muszę zostać dużej w pracy; mamo, czy mogę pójść do kolegi w odwiedziny; tato, przetrzymali nas w szkole dłużej, więc wrócę wieczorem”. Czy chociażby omawiane gdzieś wywalenie 8letniego dziecka z pociągu za mało wyraźną pieczątkę na legitymacji - dziecko może odczytać nazwę stacji i powiedzieć rodzicom, gdzie jest.
Odnośnie wychowania seksualnego - owszem, to w szkole czarnkowej duży problem. Ale też nie demonizowałabym. To naturalne, że dzieci interesują się swoją seksualnością, że mogą czegoś nie wiedzieć a to, że zadają pytania czy rozmawiają na tematy, które dorosłym wydają się szokujące czy pornograficzne to akurat efekt tego, że się nie boją, bo nikt ich nie sprał na kwaśnie jabłko za zadawanie “wstydliwych” pytań. Wychowanie to proces, jeśli reakcją dorosłego będą rozmowy i tłumaczenie, a nie narzekanie na dzieci zainteresowane pornografią - to w przyszłości zaprocentuje. Bardziej bym się martwiła kolesiem w czarnej kiecce seksualizującym dzieci w imię wolności religijnej (vide “Maryja zawsze dziewica” - a wyobraź sobie, jaka by wybuchła afera, jakby historyk, zamiast prowadzić lekcję, zaczął opowiadać uczniom, że Mieszko nie był prawiczkiem i na czym to dokładnie polegało…), niż tym, że dzieci próbują rozkminić, czym jest wulwa.
@didleth
Ale z tymi telefonami na lekcjach to już przesadziłaś. Nauczyciel, używając jakichkolwiek pomocy dydatktycznych musi mieć jakąś minimalną choćby kontrolę jak uczeń z nich korzysta. A na jakiej podstawie nauczyciel miałby prawo zaglądać do PRYWATNEGO telefonu ucznia ?
@cenobitz