Rok 2023, mimo bardzo wyraźnego spowolnienia gospodarczego (niemal stagnacji), zakończył się rekordowo niskim bezrobociem i innymi bardzo dobrymi statystykami z rynku pracy. Jeszcze nigdy w Polsce nie pracowało tyle osób

Według wstępnego szacunku GUS, polska gospodarka urosła w 2023 r. tylko o 0,2 proc. Nie licząc recesyjnego 2020 r. (spadek PKB o 2 proc.), był to najgorszy wynik w XXI wieku. Rok 2024 ma przynieść jednak solidne odbicie koniunktury - polska gospodarka ma się znów rozkręcać, a nasz Produkt Krajowy Brutto powinien urosnąć, według różnych prognoz, o około 3-4 proc. 2025 r. powinien być jeszcze lepszy.

To powinno wyraźnie zmienić sytuację na polskim rynku pracy. 2023 r. był pod tym względem dobry - bezrobocie rejestrowane jeszcze lekko spadło do najniższego poziomu na koniec roku w historii (5,1 proc.), średnie wynagrodzenia rosły w dwucyfrowym tempie (około 12 proc.). Na razie znamy tylko dane za trzeci kwartał, ale liczba osób pracujących w Polsce wspięła się na najwyższy poziom w dziejach, na historycznych albo niemal historycznych poziomach są wskaźniki zatrudnienia i aktywności zawodowej.

Ze świeżych danych Eurostatu wynika, że bezrobocie według BAEL (to trochę inna miara - pokazuje odsetek osób, które nie mają pracy, ale jej aktywnie szukają; w odróżnieniu od bezrobocia rejestrowanego, które liczy bezrobotnych w urzędach pracy) wyniosło w Polsce w grudniu 2,7 proc., niemal najmniej w UE - za Maltą. Bez pracy było według tego badania 476 tys. osób, najmniej w grudniu w historii.

Stabilne (a wręcz nawet jeszcze lekko opadające) bezrobocie było świetną wiadomością w kontekście najwyższych od 20 lat stóp procentowych. Książkowo podwyżki stóp, schładzające koniunkturę (jak widać po wzroście PKB raptem o 0,2 proc. ), powinny podnosić stopę bezrobocia. W Polsce, m.in. ze względów demograficznych, do tego nie doszło. Poziomowi zatrudnienia - oczywiście generalnie, bo między branżami sytuacja wygląda różnie - nie zaszkodziły też wzrosty kosztów po stronie firm (np. energii, gazu, surowców) ani duże podwyżki płacy minimalnej.

Nie oznaczało to jednak sielanki na rynku pracy, o czym przekonywały się między innymi osoby, które chciały zmienić miejsce zatrudnienia. Ofert pracy było bowiem dużo mniej niż w poprzednich latach. Jak wyliczała niedawno firma Grant Thornton, w grudniu liczba nowych ogłoszeń o pracę (na 50 największych portalach rekrutacyjnych w Polsce) wyniosła około 181 tys. Był to spadek o 27 proc. rok do roku, jego skala była największa od ponad trzech lat. Jak zwracał uwagę Grant Thornton, szczególnie w ostatnich czterech miesiącach ubiegłego roku sytuacja na rynku rekrutacyjnym uległa silnemu pogorszeniu.

Firmy w minionym roku “chomikowały” zatrudnienie - zamiast zwalniać pracowników raczej zamrażały rekrutacje

To oznacza, że nie zwalniały pracowników w przekonaniu, że lepiej zacisnąć zęby - z dwóch powodów. Po pierwsze, w momencie odbicia koniunktury musiałyby ponownie pracowników szukać (co już samo w sobie nie jest proste i tanie), dodatkowo ponosząc koszty ich wdrożenia. Po drugie - zwolnienia to też koszty, np. w postaci odpraw. Dlatego częstą praktyką było nieuzupełnianie załogi np. w miejsce pracowników odchodzących na emeryturę albo do innej pracy.

W Polsce w 2023 r. bardzo wiele firm zamroziło rekrutacje. Jeśli ktoś chciał w 2023 r. zmieniać pracę, miał wyraźnie trudniej niż latach 2021-2022 - mówi Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Jak wyjaśnia, ten trend pojawił się w okresie pandemii COVID-19 - nie tylko w Polsce, ale też wielu krajach europejskich. - Firmy nie reagowały na kryzys poprzez zwalnianie ludzi, tylko poprzez cięcie wakatów - tłumaczy.

Rynek pracy znów jęknie z powodu braku pracowników? W 2024 r. spodziewane jest odbicie gospodarcze. To dobrze, niemniej problemy rynku pracy, związane m.in. z demografią, znów nabiorą na sile. Tym razem na napływ migrantów zarobkowych z Ukrainy nie mamy co liczyć

To demografia stabilizuje sytuację na polskim rynku pracy w okresie spowolnień czy szokowych wydarzeń. - Firmy zdają sobie sprawę z tego, że tych pracowników na rynku po prostu będzie trudno pozyskać i będzie coraz mniej, więc szanują tych, których mają na tyle, na ile mogą - mówi Kubisiak. To jednak miecz obosieczny, który może mocniej uderzyć w polską gospodarkę już w 2024 r.

Ten sam czynnik demograficzny blokuje nam potencjał rozwojowy. Gdy przychodzi do hossy na rynku, pojawia się większy popyt na pracę, to firmy odbijają się od ściany i mówią “nie mamy kogo zrekrutować, nie mamy jak zrealizować inwestycji, projektów itd.” - mówi Kubisiak i prognozuje: to jest realny scenariusz na 2024 r.

Zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego przewiduje, że z różnych powodów ten rok będzie okresem wzmożonej presji dla firm. Jedną z przyczyn jest właśnie możliwy niedobór pracowników.

Przy przewidywanym przyspieszeniu wzrostu gospodarczego możemy spodziewać się rosnącego popytu na pracę. Ta poprawa koniunktury napotka jednak na malejącą podaż. Nie pomoże też dopływ nowych kadr z Ukrainy, ze względu na mobilizację wojskową mężczyzn w tym kraju. Jest to przepis na narastające wyzwania kadrowe i presję związaną z brakiem rąk do pracy - ocenia i dodaje: to może wpływać również na niewystarczające moce produkcyjne w okresie przyspieszenia gospodarki.

“Pozyskanie dobrego pracownika, który gotów jest pracować za rozsądne pieniądze, jest wyzwaniem dla rynku pracy już od dłuższego czasu. Rok 2024 - jego druga połowa oraz 2025 r., będą czasem, kiedy będzie to jeszcze trudniejsze i jeszcze droższe” – ocenia główny ekonomista Grant Thornton

Pytamy dra Marcina Mrowca, głównego ekonomistę Grant Thornton o to, czy temat braku rąk do pracy, który może w 2023 r. nieco przycichł - w sytuacji stagnacji gospodarczej, w tym m.in. spadku zamówień w przemyśle, niższym popycie konsumenckim na wiele dóbr - w 2024 r. znów odżyje? Czy “ciasnota” rynku pracy będzie w kolejnych latach sprawiać, że polska gospodarka będzie rozwijać się wolniej niż by mogła?

Mrowiec nie ma wątpliwości, że bieżąca sytuacja "zawahania” jeśli chodzi o plany zatrudniania, jest przejściowa - o ile oczywiście ominą nas jakieś nadzwyczajne zjawiska. Ekonomista liczy w pierwszej kolejności na przebudzenie konsumpcji prywatnej w kraju, w dalszej części roku na większy popyt zagraniczny. Oczekuje też wzrostu inwestycji, choć tu sytuacja jest pewnie bardziej skomplikowana, bo większe efekty uruchomienia KPO i nowej perspektywy budżetu unijnego zobaczymy dopiero w 2025 r. (a i lokalnym inwestycjom sprzyja raczej okres jak teraz, tuż przed wyborami samorządowymi, niż po nich). Jednocześnie główny ekonomista Grand Thornton zauważa, że mamy jeden z najbardziej napiętych rynków pracy w UE, w szczególności na terenach (i w okolicach) największych miast.

W takich warunkach oczywistym następstwem przyspieszenia gospodarczego wydają się wzrosty płac. Zdaniem dra Mrowca, będzie to szczególnie widoczne w sektorach eksportujących. - Firmy międzynarodowe działające u nas będą do Polski kierowały zamówienia na dodatkową produkcję i usługi, dlatego że w Polsce - pomimo wzrostów notowanych w ostatnich latach - stawki za godzinę pracy wciąż należą do jednych z niższych w Europie - mówi. Wylicza, że wciąż są to stawki na poziomie nieco ponad jednej trzeciej kwot w Europie Zachodniej. Przykładowo, w 2022 r. średnia stawka wynagrodzeń w przemyśle Polski to było 12,5 euro za godzinę w porównaniu do około 40 euro w Niemczech i Francji i prawie 30 euro we Włoszech. Nawet w Czechach i Słowacji płaciło się w przemyśle kilka euro więcej za godzinę niż u nas.

Firmy będą potrzebowały nowych pracowników, aby obsłużyć nowe zamówienia i inwestycje. Głównym sposobem ich pozyskania - wobec braku wolnych specjalistów na rynku - będzie ich podkupienie konkurencji - przewiduje Mrowiec. Ocenia, że o ile dziś taki scenariusz jeszcze może brzmieć na optymistyczny, to w 2025 r., gdy gospodarka przyspieszy już na dobre (m.in. wyraźnie ruszą inwestycje, mocniej odbije popyt z zagranicy), będzie on już oczywisty.

Pozyskanie wykształconego, rozsądnego i zrównoważonego emocjonalnie pracownika, który gotów jest pracować za "rozsądne” (takie, na jakie może sobie pozwolić firma) pieniądze jest wyzwaniem już od dłuższego czasu, wskazują na to liczne badania (a także dowody anegdotyczne). Bieżący rok - jego druga połowa oraz 2025 r. - będą czasem, kiedy będzie to jeszcze trudniejsze i jeszcze droższe - prognozuje dr Mrowiec.

Co dalej? Nasz rezerwuar wolnych rąk do pracy kurczy się w Polsce w szybkim tempie. Z wyliczeń Andrzeja Kubisiaka z Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że tylko w latach 2019-2023 zmniejszył się on o ponad połowę

To zresztą wniosek nie tylko na najbliższy rok czy dwa. - Większość z nas jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę ze skali dokonującej się zmiany, wywołanej głównie czynnikiem demograficznym. Tempo tej zmiany w przyspieszonym tempie muszą uświadomić sobie pracodawcy, chcący aby ich biznesy funkcjonowały i rozwijały się w kolejnych latach - mówi dr Mrowiec. Zauważa, że pozyskanie i utrzymanie pracowników będzie coraz większym wyzwaniem. - W poprzednich dekadach funkcjonowało to niejako w tle, teraz będzie to temat strategiczny, na równi z rozwojem produktu czy usługi oraz obsługą klientów. A może nawet na pierwszym miejscu, bo bez odpowiednich pracowników na pokładzie żaden inny proces w firmie nie zadziała. Tymczasem widmo braku tych pracowników będzie coraz bardziej realne w kolejnych latach - ocenia główny ekonomista Grant Thornton. Przy tym zwraca jednak uwagę, że te procesy nie będą przebiegały równomiernie. - Szczególnie obserwować należy obszary najniższego bezrobocia oraz branże i profesje oferujące produkty i usługi najłatwiej eksportowalne - mówi dr Mrowiec. Tam zmiany będą według niego zachodzić najszybciej.

Rynek pracy w Polsce ma z perspektywy pracowników wciąż wiele swoich wyzwań, związanych choćby z kulturą organizacyjną i elastycznością zatrudnienia. Sytuacja bardzo silnie różni się branżowo i geograficznie. Strach przed bezrobociem wciąż jest w wielu z nas silny. Niemniej co do zasady wyzwaniem rynku pracy jest raczej niedobór rąk do pracy niż ich nadmiar. Dotyczy to choćby prac uciążliwych, trudnych fizycznie (np. przetwórstwo, rolnictwo, sektor opiekuńczy), gdzie już od lat "ratowała” nas migracja, głównie ze Wschodu. Takich branż będzie przybywać.

Jednocześnie wciąż można powiedzieć, że mamy w Polsce pewne "rezerwuary” rąk do pracy. Dodając do siebie osoby bezrobotne (według definicji BAEL - czyli takie, które aktywnie szukają pracy) - niespełna 500 tys. - oraz bierne zawodowo (czyli które nie mają pracy i jej nie szukają) - niecałe 3,9 mln - mamy obecnie w Polsce nieco ponad 4,3 mln osób niepracujących w wieku produkcyjnym (18-59/64 lata). Problem w tym, że zdaniem Andrzeja Kubisiaka z PIE, realna „rezerwa” rąk do pracy jest znacznie mniejsza i ze względów demograficznych bardzo szybko się kurczy. Część z tych osób się uczy, inni są na rentach albo wcześniejszych emeryturach, kolejni zajmują się dziećmi albo osobami starszymi.

Według moich szacunków z grona około 3,8 mln osób biernych zawodowo, będących w wieku produkcyjnym, tylko około 900 tys. to osoby, które potencjalnie można by próbować przywrócić na rynek pracy. Biorąc pod uwagę te same kryteria i dane z 2019 r., wówczas taka grupa potencjalnie możliwych do wyciągnięcia z bierności wynosiła niemal 1,9 mln. Przez cztery lata ten “rezerwuar” zmniejszył się o ponad połowę, o ok. 1 mln osób - wylicza Kubisiak. Zaznacza, że nie wszystkie te osoby się zaktywizowały - część np. weszła w wiek emerytalny.

Nasza realna rezerwa kadrowa zaczyna się bardzo mocno kurczyć. Tych 900 tys. biernych na pewno ma tysiące barier, żeby na rynek pracy nie wrócić - często bardzo poważnych, jak choroby bliskich, brak instytucji opiekuńczych, uzależnienia czy warunki przemocowe. Jeśli jednak dodamy sobie bezrobotnych z BAEL i biernych zawodowo, to takiego absolutnie maksymalnego potencjału kadrowego w Polsce mamy mniej niż 1,4 mln osób. To się też będzie kurczyć ze względów czysto demograficznych. Jeśli patrzymy na to, że mamy dzisiaj 17 mln osób, które pracują w Polsce, mamy 1,1 mln pracujących cudzoziemców, a nasza taka “rezerwa rezerw” to jakieś 1,4 mln osób, to to nie jest za dużo – zauważa ekspert.

Dlatego już dziś Polsce potrzeba - zdaniem Bartosza Marczuka - wiceprezesa Polskiego Funduszu Rozwoju - nie tylko wzrostu wskaźnika dzietności (a ten był w 2023 r. najgorszy w historii!), ale też mądrej polityki migracyjnej i repatriacyjnej.

Cytat na koniec

“Bez odpowiednich pracowników na pokładzie żaden inny proces w firmie nie zadziała. Tymczasem widmo braku tych pracowników będzie coraz bardziej realne w kolejnych latach”

dr Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton

  • obywatelle (she/her)@szmer.info
    link
    fedilink
    arrow-up
    3
    ·
    11 months ago

    Ja widzę coś innego. Jestem bezrobotna, od pół roku szukam pracy. Ofert jest relatywnie dużo, nie składam na produkcję czy do usług więc mam trochę trudniej, ale i tak zawsze mam co wybrać. Na żadne wysłane CV czy aplikację nie dostaję odpowiedzi, nie jestem zapraszana na rozmowy - nawet korporacje, które mają w zwyczaju przysyłać informację w przypadku odrzucenia aplikacji, nie robią tego. Nie jestem pewna ile z tych rekrutacji to prawdziwe rekrutacje, a ile z nich ma tylko zbadać rynek i wysondować oczekiwania finansowe. Mam teorię, że pracodawcy chcą obecnie żeby ludzie z pewnym doświadczeniem zaniżyli swoje stawki i przestali stawiać warunki typu home office czy hybrydówka. Może i serio szykują się na jakieś przyspieszenie gospodarki, ale nie chcą do tego dokładać ani złotówki, więc liczą na to, że mityczna gospodarka zrobi wszystko za nich. W ostatniej łódzkiej Wyborczej czytałam już lament, że obecna podwyżka płacy minimalnej zabije przedsiębiorców - ciekawy obraz tego spodziewanego “przyspieszenia”.

    • misk@sopuli.xyzOP
      link
      fedilink
      arrow-up
      1
      ·
      11 months ago

      Jest co najmniej dziwnie i ciężko na anegdotycznych przypadkach zrozumieć co się dzieje, dlatego tak mnie ten tekst zainteresował.

      Sam jestem w sytuacji gdzie firma podnosi wymóg obecności w biurze z 1 do 2 dni w tygodniu, co średnio mi się uśmiecha (170km dobrze skomunikowanej odległości). Traktuję to jako wypchnięcie w wypowiedzenie, ale jednocześnie wiem, że mamy straszne ssanie na ludzi. Póki co szefowa mówi mi, żebym rżnął głupa tak długo jak się da. Niemniej ciężko nie poczuć się trochę mniej stabilnie i patrzę na oferty pracy, ale dawno takiej posuchy nie było.

      Przy aplikowaniu do korpo najlepiej uderzać przez ich własne portale rekrutacyjne, wtedy zawsze można podejrzeć status aplikacji nawet jeśli nie aktualizują na bieżąco innymi kanałami komunikacji. Zobaczyć nieudany status to trochę lepiej niż cisza w eterze.